MKT na Mnichach

Z inicjatywy wiceprezesa Maćka Strzemskiego, który wśród członków MKT usiłuje szerzyć prawdziwe taternictwo doszła do skutku samodzielna wspinaczkowa wycieczka tatrzańska naszego Klubu. Oczywiście nasi koledzy z sekcji wspinu robili już liczne wejścia tatrzańskie, ale ich poziom umiejętności tak bardzo oddalił się od zdolności wspinaczkowych przeciętnego klubowicza, że realizują je teraz w ramach Klubu Wysokogórskiego Lublin. Od czasu pamiętnej "wędki" zawieszonej w zimie na Mnichu (której zabezpieczenie wspomagał KWL) Maciek usiłował bezskutecznie namówić kogoś na wejście letnie. Wreszcie udało się - na próbę swoich zdolności do taternictwa zdecydowali się Piotr i Karolina Paprzyccy.

Maciek Strzemski dzielnie i sprawnie zabezpieczał prowadzenie na dwie liny i zakładał stanowiska, Karolina asekurowała go z dołu, a Piotr Paprzycki ograniczył się do wspinania z górną asekuracją. Cele były dwa. Pierwszy i najważniejszy był Zadni Mnich - imponująca i piękna skalna igła stercząca obok Cubryny w grani głównej na 2171 m npm i przez turystów niemal nie zauważana, tam mieliśmy zrealizować 3-wyciągową drogę klasyczną (patrz schemat). Jako dodatkowy cel pozostał nam Mnich - symbol polskiego taternictwa, oczywiście drogą "przez płytę" od pleców mnichowych, niewidoczną z Morskiego Oka, za to dużo krótszą i łatwiejszą niż przepastne zerwy północnej ściany.

Dzięki legitymacjom KW Lublin mogliśmy na nocleg wykorzystać namioty Taboriska, czyli bazy PZA na Polanie Szałasiska opodal Morskiego Oka, gdzie dotarliśmy z Lublina późną nocą, nieco zaniepokojeni zimnem i padającym przelotnie deszczem i mgłą. Kolorowe i rozindywidualizowane towarzystwo w bazie bynajmniej się tym nie przejmowało, czekając jak to zwykle na poprawę. Poranek obudził nas jednak piękny i suma sumarum pogoda nas rozpieszczała, wiał lekki wiatr, niebo było bezchmurne, ale temperatura dość niska jak na środek lata więc komfortowa na podejściu.  

Udało się. Po sytej porannej jajecznicy, mozolnie wydeptywaliśmy podejście do Dolinki Za Mnichem. Potem już tylko taternickimi ścieżkami przez piarżyska Cubryny i trawers podstawy Zadniego wdrapaliśmy się do Ciemnosmreczyńskiej Przełączk, która jest tak wąska, że lepiej przyasekurować się już na niej pętlą. Potem już Na Zadnim towarzyszyły nam 3 inne zespoły, ale daliśmy radę bez większych kolizji. Po emocjonującej wspinaczce, w całkiem solidnej ekspozycji wszyscy troje staliśmy na czubku skały Zadniego Mnicha około 13:00 i mogli podziwiać z góry niezliczone zespoły walczące na Mnichu i turystów wspinających się mozolnie na Szpiglasową Przełęcz.  Po przerwie na podziwianie Tatr czekał nas jeszcze gwóźdź programu - niemal 60-metrowy zjazd w przepaść Przełączki Pod Zadnim Mnichem.

Na deser pozostał Mnich o całe 100 metrów niższy od Zadniego, ale tutaj nie poszło nam tak szybko. Nie wiązało się to jednak z naszymi małymi umiejętnościami wspinaczkowymi, bo słynną płytę pokonaliśmy dość sprawnie (wspaniały luft ziejący pod płytą daje mocnego kopa), ale z powodu tłoku na samej piramidzie szczytowej Mnicha. Tego dnia w książce wyjść na Morskim Oku zadeklarowało się na rejon Mnicha 40 zespołów!!! Dopiero po długim czekaniu na skale udało się znaleźć moment, aby zrobić jeden wyciąg a i tak musieliśmy sterczeć przed samym szczytem, aby ktoś zjechał i zrobił nam miejsce. Platforma na szczycieMnicha jest dużo węższa niż na Zadnim. Sam znalazłem sobie wygodne i bezpieczne miejsce podszczytowej szczelinie skalnej. Przy okazji spotkaliśmy mozolnie wydrapujących się z drugiej strony dużo ambitniejszą drogą kolegów Przemka Olekszyka i  Michała Gryglickiego, którzy widząc tłok na szczycie odpuścili go sobie i zeszli w dół. Ostatecznie szczyt ostał zaliczony i podobnie zakończyliśmy nieco mniej emocjonującym niż poprzedni zjazdem do podnóża zachodniej ściany.

Dla wyjaśnienia i zachęcenia wszystkich naszych potencjalnych naśladowców. Drogi wspinaczkowe, które przeszliśmy to dla prawdziwych taterników banalne spacerki do III w tatrzańskiej  skali trudności. Asekuracja jest bardzo pewna, ze stałych punktów lub mocno zaczepionych o skały pętli. Moim zdaniem  wymagają tylko ogólnej sprawności fizycznej, nieco  odwagi i przede wszystkim odporności na ekspozycję, która tutaj jest słuszna i nie da się porównać ze sztucznymi ściankami czy jurajską skałką.  Równocześnie dla prawdziwego górskiego turysty to logiczny krok naprzód w uprawianiu tej pasji, wiodący poza dużo bardziej niebezpieczne i zatłoczone tatrzańskie "łańcuchy".  A radość i dreszczyk ze zdobycia w ten sposób skalnych szczytów nieporównanie rośnie. Namawiamy zatem członków Klubu, Tatry czekają!

Tekst: P. Paprzycki