Bałkańskie szczyty korony Europy

Tekst: Tomasz Kortas (powyzej Góry Przeklęte/Albania)

Pięć tysięcy przejechanych kilometrów, dziewięć odwiedzonych państw, trzy zdobyte szczyty należące do Korony Gór Europy, dwie zwiedzone stolice, rafting w najgłębszym kanionie w Europie, odpoczynek nad najstarszym na kontynencie jeziorem oraz nad Adriatykiem to efekt szesnastodniowej wycieczki Medycznego Klubu Turystycznego na Bałkanach, która odbyła się w dniach  4 – 20 lipca 2014 r. W wyprawie MKT wzięło udział dziewięciu członków Klubu: Paweł Krawczyk z żoną Kamilą i synkiem Adasiem, Piotr Paprzycki, Maciej Strzemski z Eweliną Rydzik, Agnieszka Puszka, Piotr Hałajko i Tomasz Kortas.

Wyjazd.

W podróż wybraliśmy się dwoma samochodami – terenową Kią oraz osobową Hondą Civic. Wyjechaliśmy z Lublina w piątek popołudniu i po dwóch dniach jazdy, w niedzielę wieczorem, dojechaliśmy do stolicy Macedonii, Skopje. Jadąc przez Węgry w ramach odpoczynku od monotonnej jazdy autostradą weszliśmy na najwyższy szczyt tego kraju - Kékes (1014m n.p.m.). Było to krótki spacerek, ponieważ pod sam szczyt wjeżdża się samochodem. Na górze znajduje się wieża telewizja i restauracja. Trasa autostradą przez Węgry i Serbię to najszybszy sposób na dotarcie z Polski na południe Bałkanów. Z powodu późniejszego przekroczenia granicy z Kosowem od strony albańskiej przejazd przez Serbię stał się dla nas niedostępny do czasu wyrobienia nowych paszportów.

Skopje

Zatrzymaliśmy się w Hotelu blisko centrum i udaliśmy się na wieczorne zwiedzanie. Co najbardziej rzuciło nam się w oczy? Kicz. W 1963 r. w wyniku trzęsienia ziemi 80% miasta straciło zabudowę. W 2010 roku władza Macedonii postanowiła zbudować ad hoc zabytki, w postaci 20 budynków i 80 pomników, w dużej części od zera, tłumacząc, że ma to nadać miastu bardziej klasyczny wygląd. Niestety w naszej opinii wyszło to kiczowato, zgodnie z obiegową opinią o „bałkańskim Las Vegas”. Najlepszym przykładem jest tutaj pomnik nawiązujący do Aleksandra Wielkiego. Czternastometrowa figura z brązu przedstawia wojownika siedzącego na koniu, który z kolei został umieszczony na dziesięciometrowej kolumnie. Całość została otoczona ośmioma wojownikami (każdy wysokości trzech metrów), fontanną, a także ośmioma lwami (po dwa i pół metra), z których wydobywała się woda do fontanny. W nocy pomnik był oświetlony wieloma barwami, zmieniającymi się cyklicznie, z grającą muzyką w tle. Projekt „uzabytkowienia” miasta (Skopje 2014) wyniósł 500 mln euro, a sam efekt kontrastuje z biedą pozostałej części miasta jak i samej Macedonii. W doborze „zabytków” odbija się również konflikt z Grecją dotyczący nazwy Macedonia, a także używania symboli starożytnej Macedonii, które Grecja uważa za ich dziedzictwo narodowe. Przedpołudnie kolejnego dnia wykorzystaliśmy na zwiedzanie zabytkowej starówki i twierdzy Skopsko Kale. Po zrobieniu zakupów na kilka dni wyjechaliśmy w kierunku Gór Korab.

Góry Korab

Najwyższy szczyt Macedonii i Albanii Golem Korab (2764 m n.p.m.) położony jest  w Parku Narodowym Mavrovo. Wybraliśmy wejście od strony macedońskiej. W Góry Korab dostaliśmy się jadąc ze stolicy kraju w kierunku miasta Debar. Po minięciu jeziora Mawrowo znajduje się niczym nieoznakowany, łatwy do przeoczenia, zjazd z głównej drogi. Trasa następnie prowadzi dnem doliny, wzdłuż górskiego potoku. Nawierzchnia, początkowo asfaltowa, następnie szutrowa i pełna nierówności, była sporym wyzwaniem dla osobowego Civica z niskim zawieszeniem. Kierowane przypominało jazdę jak po polu minowym. Po 10km droga zaczyna się piąć wąskimi trawersami w górę zbocza. Wkrótce osiąga budynek straży granicznej, na mapach oznaczony nazwą Strezimir (1440m n.p.m.). Stróżujący tam pogranicznik nie wyraził sprzeciwu do rozbicia w tej okolicy. Wbrew wiadomościom uzyskanym w internecie, nie były wymagane pozwolenia do działalności w strefie przygranicznej. Sami mundurowi również nie byli zainteresowani nielicznymi tutaj turystami.
Na szczyt udajemy się następnego dnia (ósmy lipca). Po drodze napotykamy jedynie stada owiec i pilnujące je dzieciaki oraz psy pasterskie. Nie napotykamy trudności technicznych. Ciągnąca się w nieskończoność trasa co chwile stawia pod znakiem zapytania prawidłowość obranego przez nas kursu. Gdy znajdujemy się już blisko celu Maciek Strzemski dostrzega pionową ścianę w kopule szczytowej i postanawia pokonać ją w sposób godny wspinacza. Odłącza się od pozostałych, rozkłada sprzęt, a po chwili przygotowań wbija się w ścianę. Za partnera robi mu Tomek Kortas. Trudności techniczne są niewielkie, jedynie kruchość skały i spadające kamienie zmuszają do szczególnej ostrożności. Z tego powodu droga została ochrzczona mianem „Parch MKT”. Reszta drużyny zdobywa szczyt w konwencjonalny sposób.
Po pamiątkowych zdjęciach i obserwacji widoków na Macedonię, Albanię i pobliskie Kosowo rozpoczynamy zejście na dół.

Jezioro Ochrydzkie

Po zjechaniu samochodami z gór Korab odwiedzamy Bigorski monaster św. Jana Chrzciciela górujący wysoko na wzniesieniu w pobliżu głównej drogi z Mavrovo do Debar. Następnie by zregenerować siły zatrzymujemy się nad jeziorem Ochrydzkim. Najstarsze w Europie jezioro znajduje się na południu Macedonii, na pograniczu z Albanią. Jest nie tylko najstarsze, ale i rozległe – wypoczywając nad nim ma się wrażenie pobytu nad morzem. Pierwszą noc spędzamy w pobliżu wartego odwiedzenia Klasztoru św. Nauma, na polu namiotowym, wędkując i pijąc wino jeszcze długo po zmroku. Drugą noc w zabytkowym mieście Ochryda w przytulnym apartamencie z widokiem na jezioro. Najbardziej charakterystycznym miejscem w mieście jest Cerkiew św. Jana Teologa znajdująca się na klifie wcinającym się w jezioro. Co nas zaskoczyło to obecność ringów wspinaczkowych w skale w bliskiej odległości od cerkwi. Niespodziewanie zyskaliśmy możliwość wspinania się w oryginalnej scenerii. 11 lipca ruszyliśmy w kierunku granicy z Albanią.

Przejazd przez Albanię i Kosowo

Na przejazd z jeziora ochrydzkiego w Góry Północnoalbańskie planowaliśmy przeznaczyć jeden dzień. Okazało się to niemożliwe, ponieważ drogi widniejące na mapie jako główne okazały się wąskimi, krętymi górskimi drogami. O wyborze tych podrzędnych nawet nie myśleliśmy, czytając o nich w internecie różne historie. Dobrym przykładem albańskiej infrastruktury była kilkupasmowa droga, będąca ostatnią prostą do stolicy tego kraju, Tirany. Przez pewien odcinek wydawała się być idealna, nie ustępująca standardom europejskim. Bez ostrzeżenia skończyła się szutrem w centrum Tirany. Najbardziej emocjonujące okazały się jednak ronda, których pokonanie wymagało porzucenia strachu przed stłuczką i instynktu samozachowawczego. Całość przy akompaniamencie klaksonów, które podobnie jak w innych krajach bałkańskich są tutaj stałą formą komunikacji i pozdrowienia. Samochody wydają się pełnić duże znaczenie w życiu Albańczyków. Przy głównych drogach co kilka kilometrów znajduje się myjnia samochodowa, warsztat i zakład wulkanizacyjne. Widocznie styl ich jazdy i kilkunastoletnie mercedesy sprowadzane z zagranicy wytworzyły na to zapotrzebowanie. Za Tiraną jedziemy w kierunku Jeziora Szkoderskiego, a następnie odbijamy na autostradę biegnącą w kierunku Kosowa. Aż do samej granicy trawersuje strome zbocza wysoko nad dolinami. Efekt sporych inwestycji cieszy oczy. Zatrzymujemy się na nocleg w nieturystycznym, górniczym mieście Kukes, blisko kosowskiej granicy. Podczas wieczornego spaceru rzuca się w oczy to co w wielu innych muzułmańskich krajach – wszystkie kawiarnie i restauracje wypełnione są po brzegi prawie wyłącznie mężczyznami. Na ulicy kobiety również są wielką rzadkością. Mimo, że alkohol jest legalnie dostępny, praktycznie nie widuje się tutaj pijących piwo ludzi – królują kawy w małych filiżankach.  Góry Północnoalbańskie po stronie albańskiej można zwiedzać z dwóch stron – od zachodu, z wioski Theth oraz od wschodu, z Doliny Valbony. Wybraliśmy drugą opcję ze względu na bliskość Złej Kolaty, która jest najwyższym szczytem Czarnogóry. Mogliśmy na nią wejść od strony albańskiej bez żadnych wymogów formalnych. Duże znaczenie miała również dostępność Doliny Valbony, w głąb której już od miasteczka Bajram Curii prowadziła wyasfaltowana droga. Samo Bajram Curii było trudniej osiągalne – chcąc wjechać do niego od strony albańskiej należałoby pokonać górskie, nieutwardzone drogi prowadzące wysoko zboczami nad jeziorem Fierzes. Z pewnością jest to ciekawa droga dla kierowców samochodów 4x4. Zdecydowanie łatwiejszą opcją był wjazd do Bajram Curii od strony Kosowa, dlatego po noclegu w Kukes skierowaliśmy się prosto w stronę granicy. Samo przekroczenie jej nie nastręczyło żadnych trudności. Jedynym problemem jest obecność kosowskiej pieczątki w paszporcie. Serbia uznaje wjazd do Kosowa od strony albańskiej za nielegalne przekroczenie serbskiej granicy, dlatego przejazd przez ten kraj w przyszłości jest dla nas nieosiągalny – do czasu wyrobienia nowego dokumentu. Co można powiedzieć o samym Kosowie z perspektywy poruszania się po głównych drogach? Drogi i miasteczka przygraniczne są znacznie ładniejsze od albańskich, widać pozostałości po serbskiej przynależności oraz efekty pomocy z zachodu. Po wojnie zostały znaki drogowe z oznaczeniami czołgów oraz cmentarze wojenne z zaznaczonymi datami masakr mieszkańców. Po ponownym przekroczeniu granicy kosowsko-albańskiej, kierujemy się z Bajram Curii w głąb Doliny Valbony.

Dolina Valbony

W Dolinie widać inwestycje – asfaltowa droga, ośrodki turystyczne, restauracje. „Dziki Zachód Europy”, tak chętnie opisywany w przewodnikach, zaczyna tracić prawo do tego miana. Z prywatnej inicjatywy powstaje tutaj informacja turystyczna i znakowane szlaki. Nasz kemping składa się z kawałka wykoszonej trawy, murowanej chatki z dostępem do bieżącej wody oraz z Albańczyka przesiadującego cały dzień przed domem z papierosem i kawą. Jest głównym zadaniem podczas dnia jest odpędzanie od naszych samochodów wędrujących samopas po dolinie krów.
Góry Północnoalbańskie (Prokletije, Góry Przeklęte) przywodzą mi na myśl Alpy Julijskie – dolomitowe szczyty o wysokości 2500-2600m z głęboko wciętymi dolinami. Najwyższym szczytem pasma jest Maja e Jezerces (2694m n.p.m.), my jednak decydujemy się na niższą Zlą Kolatę (2534m n.p.m.) ze względu na przynależność do Korony Gór Europy.
Zla Kolata (Kollata E Keque) jest najwyższym szczytem Czarnogóry położonym na granicy z Albanią. Zdobywamy ją z Przełęczy Qafa E Persslopit, przez którą prowadzi znakowany szlak pomiędzy oboma państwami. Czeka nas 1600m przewyższenia. Na szlak wychodzimy dzień po przyjeździe, trzynastego lipca. Wysokość zdobywamy błyskawicznie, nie ma również zbyt wielu trudności orientacyjnych. Po raz kolejny jesteśmy jedynymi turystami na szlaku. O godzinie 15 na szczycie staje Paweł z Kamilą i Adasiem, Agnieszka, Piotrek Paprzycki i Piotrek Hałajko. Duże poruszenie wywołuje znaleziona na szczycie mina.
Kolejny dzień poświęcamy na wypoczynek. Maciek realizuje się w roli wędkarza łowiąc ryby w Valbonie, a także udostępniając nam asekurację „na wędkę” po poprowadzeniu dróg wspinaczkowych w najbliższych skałach. Mamy wreszcie czas na zwiedzanie „od środka” słynnych albańskich bunkrów, których jest pełno nawet tutaj.

Adriatyk

Górskie cele tego wyjazdu zostały osiągnięte, nastał czas na odpoczynek nad Adriatykiem. Zanim tam jednak dojedziemy musimy uporać się z uszkodzoną oponą. Nie jest to jednak problem, gdyż zakłady wulkanizacyjne i warsztaty samochodowe spotyka się tutaj co kilka minut jazdy. Koszt sprawdzenia każdej opony, naklejenia łaty na znalezioną dziurę z ponownym założeniem kół wyniósł 8zł. Dalsza droga powrotna wiedzie przez Kosowo (niezapomniany kurczak z rożna zjedzony na masce samochodu na poboczu drogi to najlepszy posiłek tego wyjazdu), a następnie przez albańskie Kukes nad Jezioro Szkoderskie – największe jezioro Bałkanów. Po odwiedzeniu ruin średniowiecznej twierdzy kierujemy się na noc do czarnogórskiego Ulcinj. Po kilku dniach spędzonych w stosunkowo dzikich górach pobyt w zatłoczonym kurorcie jest dla nas wyjątkowo uciążliwy, dlatego następnego dnia po przyjeździe opuszczamy miasto. Na wybrzeżu kilka kilometrów dalej znajdujemy ciszę i spokój. Spędzamy czas na opalaniu i nurkowaniu. Maciek z Adasiem nagrywają podwodny świat wodoodporną kamerą Go Pro. Po posiłku złożonego z owoców morza kierujemy się w dalszą drogę.

Park Narodowy Biogradska Gora, Kanion Tary i górskie drogi Durmitoru

Na nocleg zatrzymujemy się w w Parku Narodowym Biogradska Gora, w środku puszczy w pobliżu polodowcowego Jeziora Biogradskiego. Niestety napięty program wycieczki pozwala jedynie na krótki pobyt nad jeziorem następnego ranka. Wyruszamy w dalszą drogę. Wkrótce po wyjechaniu z Parku Narodowego Biogradska Gora wjeżdzamy w teren Parku Narodowego Durmitor. Przepływa przez niego rzeka Tara, której kanion w tych górach sięga do 1333 metrów głębokości, czyniąc go drugim największym na świecie (po Kolorado) i pierwszym w Europie. Zatrzymujemy się w pobliżu imponującego mostu Durdevica, który łączy obie strony kanionu. Ma długość 366m i sięga ok 170m ponad przepływającą pod nim rzeką. Na podobnej wysokości, pomiędzy pionowymi ścianami kanionu, jest rozpięta tyrolka. Emocjonujący zjazd cieszy się sporą popularnością. My decydujemy się na rafting pontonem z przewodnikiem. Trasa na tym odcinku prowadzi pod wspomnianym wyżej mostem. Wyposażeni w kamizelki, kaski i wiosła pokonujemy kolejne progi wodne. Spływ dostarcza wrażeń, jednak nie takich jakich spodziewaliśmy się będąc na górze. W okolicy kempingu niespodziewanie cel wyjazdu osiąga Maciek. Zapalony Botanik znajduje rosnącego Dziewięćsiła, którego poszukiwał przez całą podróż na Bałkanach. Kwiat zabrany do Polski będzie mu później służył w badaniach naukowych.
Następnego dnia czarnogórski odcinek trasy w kierunku Bośni i Hercegowiny pokonujemy pomiędzy szczytami Durmitoru. Kręta górska droga oznaczona na mapie P14 rozpoczyna się w Zabljaku, po 48km kończy się w Suvodo, a najwyższą wysokość 1907m osiąga na przełęczy Prevoj. Koniec trasy prowadzi licznymi tunelami nad Jeziorem Pivsko. Dwugodzinny emocjonujący przejazd był prawdziwą gratką dla kierowców.

Sarajewo i Eger

Do Stolicy Bośni i Hercegowiny wjeżdżamy w godzinach popołudniowych. W budynkach pamiętających ostatnią wojnę znajdują się liczne ślady po kulach. Widzimy „sarajewskie róże”, czyli czerwone plamy na chodnikach w miejscu gdzie ktoś zginął. Sarajewscy straganiarze wykorzystują smutną historię najnowszą sprzedając na straganach m.in. długopisy w kształcie nabojów do karabinu. Odwiedzamy miejsce zamachu na Arcyksięcia Ferdynanda oraz muzułmańską starówkę z bazarem Bascarsij. Centralnym punktem jest Sebilj – charakterystyczna studzienka. Mimo świadomości wielonarodowego charakteru Bośni i Hercegowiny byliśmy zaskoczeni gdy w sklepie ze słodyczami prowadzonego przez kobietę irańskiego pochodzenia zostaliśmy obsłużeni w języku polskim. Wiele wysiłku kosztowała nas również próba zrozumienia podziału administracyjnego państwa związanego z poszczególnymi narodami. Następnego dnia ruszyliśmy w drogę powrotną do Polski zatrzymując się na nocleg w Egerze na Węgrzech. Ostatni wieczór wyjazdu uczciliśmy winem w piwniczce w Dolinie Pięknych Panien. Do Lublina wróciliśmy 20 lipca w godzinach popołudniowych. Niestety na drodze pomiędzy Barwinkiem a Lublinem zastaliśmy dwa poważne wypadki samochodowe, co uczyniło ten odcinek w naszych oczach najbardziej niebezpiecznym z pięciu tysięcy przejechanych kilometrów.