Dziecko w górach

Dziecko w górach

Nie wystarczy włożyć dziecko do nosidełek i po prostu z nim iść. Taki sposób wędrówki znudziłby nawet dorosłego. Nie tak powinno wyglądać chodzenie po górach z dzieckiem. Z pewnością są dzieci, które spokojnie obserwują otaczający je świat, idąc u taty na plecach, ale nasz Adaś do nich nie należy. Chodząc z Maluchem po górach trzeba wykazać się BARDZO dużą zdolnością zabawiania dziecka i pokazywania mu świata w sposób, który go zainteresuje. Gdy zaczynaliśmy zdobywać Koronę Gór Polski Adaś jeszcze nie chodził i nosiliśmy go w przednich nosidełkach.

Podczas wspinaczki zrywaliśmy mu kwiatki, listki, czy gałązki. Można było pukać w korę drzewa udając dzięcioła lub wymyślać tysiące innych sposobów zainteresowania go tym, co się dzieje wokół. Udawało to się nam prawie w 100 procentach, o czym świadczą zdobyte przez nas szczyty. Kiedy Adaś zaczął chodzić sam, przerzuciliśmy się na nosidełka tylne, tzw. plecakowe. Są zdecydowanie wygodniejsze i umożliwiają większą swobodę ruchów, a dziecko po prostu jest już za duże na nosidełka przednie. Poza tym, noszenie ciężaru ponad 12 kg z przodu jest nie wykonalne na dłuższych trasach, nawet dla najsilniejszych rodziców. Gdy Maluch zaczyna chodzić sam, może oczywiście zdobywać łatwiejsze szlaki gór na własnych nóżkach, ważne tylko żeby trzymał kierunek marszu. Adaś już trzyma wyznaczony przez nas kierunek, a zabawianie go w trakcie drogi przekształciło się w szukanie misia i dzika w lesie, wypatrywanie dzięcioła, kukułki, gonienie drugiego rodzica pod górę, „dziabanie” patykiem w górskim błotku, robienie „plum” do strumyków lub jakiejkolwiek innej odrobiny wody na szlaku lub po prostu śpiewanie piosenek. O tym, że taka strategia daje rezultaty świadczy fakt, że Adaś rzadziej marudzi w górach niż w domu, jest prawie zawsze radosny, a płacz, który przecież zdarza się często u tak małych dzieci, na szlaku prawie się nie pojawia. Dlaczego? Może dlatego, że jest ciekawiej, a może jest to wynikiem naszego zaangażowania. Jednak obie te przyczyny są przecież pozytywne.

Z drugiej strony, trzeba realnie spojrzeć na możliwości naszego Malucha i koniecznie ustalić plan zdobycia góry lub innej wędrówki zgodnie z planem dziennym naszego dziecka. Z Adasiem staramy się wychodzić bardzo wcześnie, tuż po obudzeniu dziecka, aby wykorzystać czas, kiedy jest ono wypoczęte, wesołe i ciekawe świata. Nie możemy sobie pozwolić na poranne marudzenie, bo w trakcie drogi może okazać się, że nasz Maluch jest już zmęczony, chce spać, a droga czy to w górę, czy w dół jest tak samo długa. Zdarzało się nam, że Adaś zasnął podczas drogi w nosidełkach. O ile w nosidełkach przednich Maluch przytula się brzuszkiem do rodzica i może spokojnie spać kołysany maszerowaniem, o tyle w nosidełkach tylnych nie wygląda to już tak dobrze. Trochę się natrudziliśmy, aby podeprzeć główkę śpiącego Adasia naszymi polarami lub innymi swetrami, a w końcu i tak lądował na kolanach mamy i siedząc na jakiejś polance czekaliśmy, aż Adaś się wyśpi. Ponadto, dziecko nie wytrzyma długo w nosidełkach, nawet najbardziej wygodnych. Dlatego zaczęliśmy z Adasiem zdobywanie Korony Gór Polski od szczytów najprostszych, na które wejście może zająć najwyżej 1-1,5 godziny. Z czasem, gdy dziecko zaczyna maszerować samodzielnie, zaczęliśmy wybierać dłuższe szlaki, a w końcu nawet odważyliśmy się zanocować z Adasiem w górskim schronisku, o czym przeczytacie w szczegółowej relacji.

Oddzielnym problemem są sytuacje niebezpieczne, o które nie trudno, jeśli wychodzi się w góry z małym dzieckiem. W związku z zupełnie inną niż u dorosłego termoregulacją dziecka, łatwo u Malucha doprowadzić do przegrzania albo do wychłodzenia. Trzeba o tym zawsze pamiętać przy planowaniu wycieczki, ale wielu niebezpieczeństw można uniknąć, jeśli zachowa się zdrowy rozsądek i podejmie decyzję o odwrocie w odpowiednim momencie. Z drugiej strony, Maluch jest stale na świeżym powietrzu i nabiera odporności. Nasz Adaś nigdy nie chorował w górach lub na innych wyjazdach, nawet wtedy gdy w październiku, w jesiennych warunkach zdobyliśmy Wysoką w Pieninach. Nadal choruje bardzo rzadko i jest to dla nas powód do wielkiej radości.