Koronka z Adasiem – Turbacz

Tekst: kamila Wojas-Krawczyk

Najwyższy szczyt Gorców leży kilkaset metrów powyżej murowanego, starego schroniska PTTK, zajmującego pokaźną część Polany Wolnica. Sam szczyt góry otoczony jest gęstym borem świerkowym. Stoi tu brzydki, naznaczony współczesnymi „inskrypcjami”, kamienny obelisk oraz żelazny krzyż z datami 1945-1985. Przy szlaku prowadzącym ze schroniska na szczyt znajduje się Muzeum Kultury i Turystyki Górskiej PTTK – niewielki, drewniany budynek, w którym przedstawione są fotografie o historii turystyki w Gorcach, historia schroniska na Turbaczu oraz postać Władysława Orkana. Nieopodal na głównym grzbiecie Gorców położone są rozległe polany, na których nadal prowadzony jest wypas owiec. Z Hali Długiej i Polany Bukowina roztaczają się rozległe panoramy na Kotlinę Nowotarską, Pieniny i Tatry, które widać też wspaniale z tarasu schroniska. Znajdują się tu również resztki pasterskich szałasów – pozostałości po dawnym wołoskim osadnictwie. W jednym z takich szałasów na Polanie Bukowina ksiądz Karol Wojtyła odprawiał mszę po raz pierwszy odwrócony twarzą do wiernych. Teraz znajduje się tutaj tylko ściana szałasu z framugą drzwi, w których stał ołtarz i pamiątkowy krzyż.

Zdobycie Turbacza to, jak do tej pory, jedna z naszych największych przygód podczas górskich wędrówek z Adasiem. Po raz pierwszy planowaliśmy dwudniowe wyjście w góry z plecakiem i nocleg w schronisku. Nawet podejście najkrótszym szlakiem ze wsi Koninki zajmuje ponad 3 godziny marszu. Zdobycie szczytu i spokojne zejście z niego wymaga całodziennej wędrówki, na którą mogą sobie pozwolić tylko starsze dzieci.
Wychodząc rano na szlak nic nie zapowiadało załamania pogody. Mieliśmy jednak ze sobą przeciwdeszczowe rzeczy Adasia i kilka jego ulubionych drobiazgów, niezbędnych na nocleg w schronisku (ulubiona podusia, misio, nawet lampka nocna z księżycem). Nasz plecak był ogromnie ciężki (prawie 30 kg). Dlatego też tym razem postanowiliśmy zmienić reguły wędrówki: ja miałam nieść Adasia, a Paweł ten ogromny plecak. Chcę uczulić wszystkie mamy, że to wcale nie jest prosta sprawa iść z Maluchem w nosidełkach, tym bardziej, gdy nasza pociecha waży 14 kg i niezmordowanie wierci się i wymachuje nóżkami. Czasami można stracić równowagę! Dlatego sporo wysiłku kosztował mnie pierwszy etap podejścia. Na domiar złego, nagle załamała się pogoda. Nadciągnęła niespodziewana burza i musieliśmy szybko schować się w lesie pod osłoną świerków. Adaś nie boi się pomruków burzy i z zaciekawieniem pokazywał swoim ulubionym maskotkom, co dzieje się wokół.
W momencie rozpogodzenia, postanowiliśmy przyspieszyć kroku. Paweł wziął Adasia, a ja nasz plecak. Ledwo udało mi się zarzucić go na plecy, a Adaś widząc mamę z trudem wychodzącą z lasu głośno zawołał: „Mama miś!” Na horyzoncie widać było kolejne burzowe chmury, więc nawet szybki marsz nie uchronił nas przed drugą burzą. Przeczekaliśmy ją siedząc pod parasolką na ławeczce, a Adaś nie mógł się doczekać, kiedy założy kalosze i pobiega po kałużach. Trzeciej burzy już nie przeczekiwaliśmy w lesie, tylko dzielnie brnęliśmy w potokach płynącej zewsząd wody. Po raz kolejny przydał się parasol, bo dzieci zazwyczaj nie lubią krępujących ich ruchy przeciwdeszczowych ubrań. Na szczęście na Polanie Bukowina wyszło słońce i ostatni odcinek pokonaliśmy wśród gorczańskich widoków i ociekających wodą traw.
Nasz mały pokoik w schronisku, zarezerwowany kilka dni wcześniej, zamienił się w suszarnie mokrych rzeczy. Straty nie były zbyt poważne i jeszcze tego samego dnia zdobyliśmy szczyt Turbacza, na którym całą rodziną posilaliśmy się soczystymi jagodami. Podczas kilkudniowych wycieczek problemem jest zazwyczaj przygotowanie posiłków dla Malucha. Nie wystarczy czerstwe pieczywo i oscypek zdobyty na pobliskiej Długiej Hali. Gotowaniem zajmuje się zwykle Paweł. Jeśli ktoś zaryzykuje gotowanie dla małego dziecka poza domem, będzie zaskoczony, jak mało potrzeba do tego rzeczy. Najłatwiej oczywiście podgrzać na gazowym palniku gotowe zupki i deserki Bobovity czy Gerbera. Słoiczki niestety dużo ważą, a nasz Adaś za nimi nie przepada. Najchętniej zjada zupę pomidorową albo rosół z torebki uzupełniony makaronem, które można dodatkowo urozmaicić świeżymi warzywami. Przed snem robimy obowiązkową kaszkę Bobovity lub Nestle. Ulubioną potrawą na śniadanie jest pasztet z puszki z kechupem i świeżym ogórkiem. Mogę sobie wyobrazić przerażenie większości mam po przeczytaniu tych zdań. Jednak, czy rzeczywiście kilka dni na takim jedzeniu szkodzi dzieciom, które dodatkowo przebywają ciągle na świeżym powietrzu? Co jest bardziej szkodliwe cukierek, chipsy i oranżada ze sztucznymi barwnikami czy zupka Knorra „bez konserwantów”? Pewnie są tak samo niezdrowe, ale to już nasze cywilizacyjne zdobycze.