Wiosenne „rzędkowanie”

22 kwietnia trójka członków sekcji wspinaczkowej MKT (Katarzyna Kurcman, Piotr Janusz i Michał Drożdż) spragniona dziurek, krawądek i oblaczków wyruszyła na Jurę, aby zainaugurować upragniony sezon wspinaczkowy. Rządni adrenaliny i pełni spręża do wspinu obawialiśmy się jednak o powodzenie naszej eskapady. Przez ostatnie kilkanaście dni i w drodze do Rzędkowic towarzyszył nam deszcz i chłód. Ku naszemu zdziwieniu i zadowoleniu następnego dnia obudziło nas wspaniałe słońce, które przez cały wyjazd bezlitośnie przypiekało nasze nosy i plecy radząc sobie nawet z filtrem 100UV.
Teraz już nic nie było w stanie powstrzymać naszego pędu do skały. I tak walczyliśmy z drogami i własnymi słabościami od świtu do zmierzchu pokonując coraz to większe trudności. Sprawy nie ułatwiał nam wszechobecny brak ringów zjazdowych, który często zmuszał nas do puszczenia wodzy fantazji i modzenia ekstremalnie dziwnych stanowisk w myśl słów Roosvelta: „Rób co możesz, tym co masz, tam gdzie jesteś”. Trzeciego dnia wyjazdu naszą ekipę wzmocnili: Marcin Pradziuch, Tomek Pradziuch i Piotrek Burdan, którzy ochoczo zabrali się do wspinu i pobijania swoich życiowych rekordów.
Z każdym dniem w skałach przybywało wspinaczy i turystów zgłębiających uroki jurajskiej przyrody. Grile, kolorowe kocyki, piknikujące rodziny i krzyczące dzieci biegające pod nogami stały się nieodłączną częścią rzędkowickiego krajobrazu. Byliśmy zmuszeni do szukania chwili spokoju w skałach znajdujących się w pobliskim lesie, gdyż ciężko było się przebić przez tłumy łojantów oblegające bardziej popularne skały. Ktoś kiedyś powiedział, że we wspinaczce najważniejsze jest ognisko. Tak więc wieczory chętnie spędzaliśmy na siedzeniu przy ognisku i zacieśnianiu znajomości z lokalnymi kotami i dzikami. W miarę trwania wyjazdu nasz entuzjazm do wspinaczki sukcesywnie spadał. Z każdym dniem coraz bardziej dawały nam się we znaki zmęczone ponaciągane mięśnie, posiniaczone, odrapane kończyny i obolałe palce. Coraz więcej czasu spędzaliśmy na upajaniu się pięknem jurajskich skałek i niekoniecznie bezalkoholowym piwem. W wolnych chwilach chłopcy przypominali sobie zastosowanie starych żeglarskich węzłów. Niestety wyjazd minął bardzo szybko. 27-go musieliśmy spakować szpej i pożegnać się na jakiś czas ze skałami. Pierwszy wyjazd wspinaczkowy w sezonie możemy uznać za udany, chociaż pozostał spory niedosyt i wiele dróg, które nie dają nam spać spokojnie. Mamy nadzieję, że już niedługo znów wyruszymy na podbój jurajskich wapieni. Liczymy także, że podczas kolejnych wyjazdów nasze skromne szeregi zasilą kolejni rządni wspinaczkowych wrażeń lub piękna rzędkowickiej przyrody członkowie i sympatycy Klubu.

Piotr Janusz