MKT rowerem przez Alpy

Paweł Krawczyk: Rowerem na najwyższe drogi w Europie

Kolarstwo szosowe w krajach alpejskich i w Pirenejach przeżywa prawdziwy rozkwit. Kierowców z Polski zaskakuje często widok kolarzy wspinających się mozolnie na przełęcze przekraczające nierzadko 2000 m n.p.m. i zjeżdżających z nich z zawrotną prędkością nawet 100 km/h. Widok ten nie tylko zaskakuje, ale też często irytuje zmotoryzowanych przybyszów z Centralnej Europy. Nie mogą zrozumieć fenomenu, że cykliści cieszą się większymi prawami niż kierowcy i nikogo nie dziwi obecność rozpędzonego kolarza na środku drogi. Być może zjawisko to wynika nie tylko z temperamentu i kultury jazdy polskich kierowców, ale także z popularności jaką cieszą w Europie Zachodniej wielkie wyścigi kolarskie: Tour de France, Giro d’Italia i Vuelta a España. W wyścigach tych startuje elita światowego kolarstwa, a Tour de France uważany jest przez niektórych kolarzy za imprezę ważniejszą niż mistrzostwa świata i igrzyska olimpijskie.
Trasa Tour de France, wyścigu powstałego z inicjatywy paryskiego dziennikarza Henri Desgrange w 1903 roku, powtarzana jest często przez kolarzy amatorów. Wspólnie z Mariuszem Nowakiem postanowiliśmy zmierzyć się z podjazadami należącymi do klasycznych etapów Tour de France i Giro d’Italia: drogą na Col de l’Iseran (2770 m n.p.m.) i na Małą Przełęczą św. Bernarda (2188 m n.p.m.). W razie problemów wspomagać nas miała Kamila Wojas-Krawczyk, która wraz z małym Adasiem, została w dolinach na campingu w Albertville.
Droga na Przełęcz Iseran należy do jednej z najpiękniejszych i najwyższych w Europie. Wyżej docierają jedynie drogi jezdne w Sierra Nevada w Hiszpanii na szczyt Veleta (3398 m n.p.m.) oraz Col de la Bonette (2802 m n.p.m.) we Francji. Nie można również zapomnieć o francuskiej Col de Sommeiller (3009 m n.p.m.), na którą wybierają się kolarze górscy po szutrowej drodze z włoskiego miasteczka Bardonecchia. Widok na Dolinę Isery Z punktu widzenia popularności wśród kolarzy szosowych wymienić należy także alpejskie przełęcze Col du Galibier (2646 m n.p.m.) – kultowy podjazd Tour de France oraz Passo dello Stelvio (2758 m n.p.m.), która często gości zawodników startujących w Giro d’Italia. Do morderczych podjazdów o nachyleniu stoku przekraczającym 12%, którymi wielokrotnie prowadziła trasa Tour de France, a na ich końcu znajdowała się meta etapów wyścigu, należą wspinaczki na szczyty: Puy de Dôme (1464 m n.p.m.) w Masywie Centralnym oraz samotny Mont Ventoux (1912 m n.p.m.) w Prowansji. Ta druga góra zapisała się tragiczną kartą w historii wyścigu. W trakcie podjazdu w 1967 roku zmarł na zawał serca po przedawkowaniu środków dopingujących, amfetaminy i alkoholu angielski kolarz Tom Simpson.

Profil podjazdów na Col d'Iseran

Naszą przygodę z Col de l’Iseran rozpoczęliśmy w miasteczku Seez, położonym nieopodal Bourg St Maurice w dolinie rzeki Izery na wysokości nie przekraczającej 1000 m n.p.m. Czekał nas czterdziestokilometrowy podjazd o różnicy wzniesień dochodzącej do 2 km. W tego typu przedsięwzięciach bardzo istotny jest dobór odpowiedniego sprzętu. W związku z problemem transportu rowerów z Polski, pożyczyliśmy je na miejscu. Były to jednak rowery górskie. W przeciwieństwie do nich rowery szosowe wykorzystywane przez kolarzy w Alpach, to prawdziwe cuda techniki: ultralekkie, na cienkich dwudziestoośmiocalowych oponach i z przerzutkami przystosowanymi do ostrych podjazdów i bardzo szybkich zjazdów. Kolarze francuscy posiadali również dostęp do wszelkich technologii rodem z Tour de France: od specjalnego ubioru zaczynając na izotonicznych żelach odżywczych kończąc. W Alpach rzadko spotyka się kolarzy jadących z obciążeniem: z sakwami i ekwipunkiem biwakowym.
Podjazd wyglądał niewinnie aż do wioski St. Foy. Od niej droga wspinała się na urwisty stok nad głęboką Doliną Izery. Nad nami pobłyskiwały w lipcowym słońcu lodowce masywu Vanoise, którego najwyższy szczyt Grande Casse sięga wysokości blisko 4000 m n.p.m. To właśnie w tych lodowcach początek bierze Izera. Uporczywy podjazd kończy się u podnóża tamy w les Boisses. Dalej droga biegnie brzegiem sztucznego jeziora, przebijając się przez liczne tunele. W jednym z nieoświetlonych tuneli Mariusz miał niegroźny, ale potencjalnie niebezpieczny wypadek. Uciekając przed nadjeżdżającą z tyłu ciężarówką zderzył się ze skalną ścianą tunelu. Na szczęście skończyło się tylko na otarciach.
Wjeżdżamy do kurortu Val d’Isere - ośrodka sportów zimowych, znanego zwłaszcza z jednych z najlepszych w Alpach tras zjazdowych i slalomowych. Nieciekawa architektura wybudowana współcześnie na potrzeby turystów, składa się przede wszystkim z wielopiętrowych hoteli źle wkomponowanych w alpejski krajobraz. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy na ostatni, osiemnastokilometrowy etap rowerowej wspinaczki. Co kilometr w pobocze szosy wbite były tablice informujące o odległości, jaka pozostała do szczytu przełęczy oraz o średnim stopniu nachylenia podjazdu. Informacje te działały na mnie w sposób deprymujący. Zbliżał się kres moich możliwości. To nie był mój dzień.  Nie pomagały wypisane przez kibiców na asfalcie nazwiska kolarzy startujących w Tour de France, który wyruszył w tym roku z Londynu 7 lipca i przejeżdżał tędy w połowie miesiąca. Siedem kilometrów przed przełęczą na wysokości 2250 m n.p.m. podjąłem decyzję o odwrocie.
Mariusz, mający nieporównanie więcej sił, miał szansę zdobyć Col de l’Iseran przed zmrokiem. Rzeczywiście, 1,5 godziny później stanął na szczycie przełęczy. W tym czasie ja byłem już w miasteczku Seez.  Jak trudno wycofać się tak blisko celu niech świadczy przypadek Louisiona Bobeta, który po raz ostatni startował w Tour de France w 1959 roku. Bobet przejechał jako jeden z ostatnich przez Przełęcz Galibier, ale czekała go jeszcze wspinaczka na Col de l’Iseran. Wiedział, że nie dotrwa do mety, ale do końca wspinał się na szczyt przełęczy, oświadczając, że nie chce wycofać się w dolinie. Przejechał przez Przełęcz Iseran i 3 km dalej zsiadł z roweru. Bobet nie chciał wsiąść do „samochodu miotły” – wozu technicznego, który zbierał niedobitki z trasy wyścigu. Dla niego był to pojazd poniżenia. Zdjął swoją czapeczkę z głowy i podał ją dziennikarzowi, mówiąc: - Schowajcie ją, zanim mnie rozpoznają. Wstydzę się, że się wycofałem.
Zjazd z alpejskich przełęczy jest równie trudny jak podjazd. Nie wymaga takiej wytrzymałości i siły, ale niezbędna jest maksymalna koncentracja. Tuż za poboczem drogi otwiera się często przepaść, a niebezpieczeństwa czyhają też w nieoświetlonych tunelach i w ciasnych zakrętach. Właśnie podczas zjazdu wydarzyły się dwa spośród czterech śmiertelnych wypadków w trakcie Tour de France (czwarty był utonięciem podczas dnia przerwy w wyścigu). Wysokość zdobytą z takim trudem straciliśmy w niespełna 1,5 godziny, co świadczy, że nasza średnia prędkość przekraczała 30 km/h.
Ta jednodniowa eskapada uświadomiła nam, czym są podjazdy na alpejskie przełęcze i jak morderczy charakter ma Tour de France. Wyścig składa się zwykle z 6-7 bardzo trudnych technicznie etapów górskich, w trakcie których kolarze pokonują nie jedną, ale nawet trzy przełęcze o wysokości zbliżonej do 2000 m n.p.m. Cała trasa tegorocznego, dziewięćdziesiątego czwartego wyścigu liczyła 3570 km, ale były lata, kiedy Tour de France liczył ponad 5000 km (1914 i 1931 rok), a etapy dzienne przekraczały długość 400 km. MKT na małej przełęczy św Bernarda Nic też dziwnego, że skala trudności wyścigu w połączeniu z największą w zawodowym kolarstwie pulą nagród (w tym roku 3,2 mln euro, z czego dla zwycięscy – Hiszpana Alberto Condatora – 450 000 euro) oraz rozgłosem medialnym (transmisje w 180 państwach świata) powodują liczne afery dopingowe. Najbardziej znana afera wybuchła w ekipie Festina i w drużynie TVM w 1998 roku. Aresztowano między innymi lekarza Willy’ego Voeta, który rozprowadzał wśród kolarzy erytropoetynę (EPO), narkotyki, hormon wzrostu, amfetaminę i testosteron. Środki dopingowe stosował m. in. kolarz Festiny Richard Virenque – siedmiokrotny zdobywca białej koszulki w czerwone grochy najlepszego górala w Tour de France. Afera dopingowa nie ominęła również tegorocznego wyścigu. W jej wyniku zdyskwalifikowani zostali faworyci z drużyny Astana: Kazach Aleksandr Winokurow i Niemiec Andreas Klöden. U Kazacha stwierdzono obecność dwóch różnych rodzajów czerwonych krwinek, co mogło świadczyć o transfuzji krwi od zgodnego dawcy.
Podejrzany o stosowanie dopingu był też siedmiokrotny zwycięzca Tour de France – Amerykanin Lanc Armstrong. Mistrz, który wrócił do zawodowego ścigania po wyleczeniu chemioterapią raka jądra, był podejrzany o stosowanie erytropoetyny i anabolików. Ostatnio pojawiły się głosy, że wszystkie drużyny odnoszące sukcesy w Tour de France stosują u swoich zawodników środki dopingujące. Dowodem na to może być wzrost średniej prędkości kolarzy notowany z wyścigu na wyścig, który prawdopodobnie nie może wynikać z nowych technologii i sposobu treningu.
Po dniu odpoczynku wyruszyliśmy na podbój Małej Przełęczy św. Bernarda. 28-kilometrowy podjazd rozpoczynał się również w miasteczku Seez. Tym razem droga wznosiła się ostro serpentynami do wioski la Rosiere, a stamtąd w głąb doliny, która doprowadzała wśród górskich hal na przełęcz. Tym razem obyło się bez dramatycznych decyzji o wycofaniu się i po pięciu godzinach pedałowania stanęliśmy na szczycie przełęczy. W nagrodę, wśród chmur i ponad ukwieconymi łąkami, zabłysły ośnieżone stoki Mont Blanc. Na przełęczy stoi nadal nieużywany budynek hospicjum prowadzonego dawniej przez zakonników. Na stokach okolicznych wzniesień ciągną się linie umocnień z czasów wojny świadczące, że obecny brak granic w obrębie Unii Europejskiej, kiedyś nie był tak oczywisty. Niestety, zabrakło czasu na zjazd na włoską stronę w Dolinę Aosty do Courmayeur. Kończył się krótki urlop.
Na trasie naszych podjazdów nie spotkaliśmy kolarzy z Polski. Jeszcze nie tak dawno, za czasów Wyścigu Pokoju, kolarstwo szosowe cieszyło się w naszym kraju dużym zainteresowaniem, choć Europa Zachodnia nie była tak łatwo dostępna. Obecnie porównanie popularności kwalifikowanej turystyki rowerowej we Francji i w Polsce może być analogiczne do porównania zainteresowania, jakim cieszy się Tour de France i Tour de Pologne. W tym pierwszym Polak – Dariusz Baranowski startował ostatni raz w 2004 roku, zajmując 94 miejsce, a największe sukcesy odnosił Zenon Jaskóła, który wygrał jeden etap i wywalczył trzecie miejsce w kwalifikacji generalnej w 1993 roku. W internecie natrafiłem na ciekawą relację z wyprawy rowerowej Duszak Team Expeditions, która została zorganizowana przez braci Marka i Pawła Dusza. W trakcie trasy liczącej ponad 5 tysięcy kilometrów pokonali oni 25 najcięższych podjazdów alpejskich, a także wspinali się z sukcesem na Mont Blanc i Grossglockner. Nasze doświadczenia zdobyte w trakcie podjazdów na wysokie przełęcze zachęcają do zorganizowania wieloetapowego rajdu z udziałem innych członków Medycznego Klubu Turystycznego.